Stres jest. Wisi w powietrzu, nie pozwala oddychać i zmusza do gapienia się w sufit przez pół nocy. Jeśli nie ma się pola naftowego na ogródku albo nie mieszka w szałasie w Bieszczadach dopadnie każdego. Chociaż z tym polem naftowym to też nie do końca, bo zawsze mogą przyjechać amerykańscy kowboje i w imię demokracji palnąć ci kulkę w łeb. Świadomość tego może spowodować kilka siwych włosów dziennie. Z Bieszczadami też mnie poniosło, jak nie ułożysz się z niedźwiedziami jest ryzyko, że nie będziesz spał dobrze. Takie czasy, taka choroba społeczna. Powodów stresu jest milion. A to panna dała koledze, a to z banku dzwonili, a to matura za tydzień a ty jesteś na etapie streszczenia Janka Muzykanta. Staram się przyjmować życie na miękko, kiedyś szło mi z tym całkiem nieźle, obecnie jednak zdarza mi się wk***** z byle powodu. Do wrzenia potrafi doprowadzić mnie głupia solniczka. Bo stoi nie tak, bo nie ma jej tam gdzie na ogół ją widuję albo że sól nie leci, chociaż wszystko wskazuje na to że lecieć powinna. W telewizorni mam tysiąc pincet programów. Lecę od szóstego do osiemdziesiątego i na każdym k*** reklamy. No nic tylko pilotem o ścianę a LCD potraktować z kolana. No ale szkoda przecież, bo może kiedyś Polska wygra z Anglią, a ja nie obejrzę bo pokonały mnie spoty o kremie przeciwzmarszczkowym. Nie warto. Stres jest ale trzeba sobie radzić.
Na dzień dobry, pierwsze co mi przychodzi do głowy, to pomoc fachowców w kitlu. I to od razu tych, dla których ciężkie przypadki to chleb powszedni. Czyli psychiatrzy. To są kozacy, mają pigułki na wszystko. Chemia w dzisiejszych czasach czyni cuda. Ktoś mądry kiedyś powiedział, że nasze ciało taki kociołek z reakcjami chemicznymi i jak się doda trochę tego to się zablokuje tamto, uwalniając po drodze to i będzie cacy. Ale problem z tymi ich magicznymi pigułkami może być taki, że stresu co prawda nie będzie ale cały dzień będę spędzać na gapieniu się w horyzont ze śliną cieknącą po brodzie. Kiepska perspektywa. Ewentualnie mogliby dać mi trochę mniejszą dawkę, ale z zastrzeżeniem, że nie wolno mi prowadzić pojazdów mechanicznych ani spożywać alkoholu. Więc wolałbym jednak nie. Jeśli nie psychiatrzy to może coś lżejszego kalibru i wizyta u psychologa. Po bardzo krótkim zastanowieniu, stwierdzam że również odpada. Pójdę do takiego ziutka, zalegnę na leżance i opowiem o swoim dzieciństwie. Jak już przedstawię mu wszystkie aspekty gry w piłkę na szkolnym boisku, pokaże mi kartkę z kleksem i zapyta co widzę. Nawet nie będę musiał się wysilać. Co bym nie powiedział, czy drzewo czy mucha, ziutek tylko pokiwa ze zrozumieniem, zapisze coś w swoim notatniku mrucząc pod nosem, że właśnie tego się spodziewał. Cztery spotkania później zakomunikuje mi, że po wnikliwej analizie i konsultacji z naczelną radą psychologów powinienem pojechać na wakacje i odpocząć. Turbofajnie. Chodziłbym do niego przez pół roku, zadłużyłbym się po uszy, bo przecież z enefzetu za darmo to mógłbym jedynie ulotkę o działaniu witaminy C poczytać, a ten mnie na wakacje wyśle. Także pomoc medyczna raczej niekoniecznie. Skoro nie fachowcy to może domowe sposoby. Odkryłem, że na dobry sen całkiem nieźle działa tyskie. Ewentualnie warka. Albo lech. Kłopot z tego typu medykamentami jest taki, że w internecie roi się od setek różnego rodzaju testów. Coś typu kiedy umrzesz, czy jesteś w ciąży albo jak będziesz wyglądał za sto lat. Raz rozwiązałem test z serii sprawdź czy za dużo nie pijesz i wyszło mi, że jestem alkoholikiem. Rozwiązałem ten test jeszcze sto razy, za każdym razem wybierając inną konfigurację odpowiedzi i za każdym razem wychodziło, że albo jestem skończonym menelem albo kulturalną panią domu z problemem o którym jeszcze nie wiem, w nagrodę otrzymując linka do prywatnej poradni. A że poradniom serdecznie dziękuję i panią domu zostać nie chcę, na wszelki wypadek ograniczyłem tego typu przyjemności to absolutnego minimum. Ale przecież spokój ducha jest ważny, więc trzeba szukać dalej. We wczesnej młodości miałem koszulkę z brucem lee, więc poświęciłem się sportom walki. Stwierdzam z całą odpowiedzialnością, że działa. Nie ma to jak dać komuś po gębie bez konsekwencji prawnych. Szczerze. Mimo, że adrenalina jest spora to jednak w efekcie końcowym uspokaja człowieka. Jednak i tutaj dostrzegam malutki problem. Jestem w wieku między studiami a założeniem rodziny. Gdzieś tam w kolanie strzela, plecy czasem bolą, a na sparingach w chaotyczną wymianę ciosów będącą gwoździem programu, wdać się nie bardzo mogę, bo w mojej branży - jeśli nie chce sie straszyć dzieci - to o ładną buźkę trzeba dbać. Tak więc wszystko z wyczuciem i na hamulcu żeby sobie krzywdy nie zrobić. Próbowałem jeszcze biegać, żeby nadrobić braki kondycyjne spowodowane zamiłowaniem do tytoniu, ale jako że nie uznaję półśrodków i niekoniecznie mierzę siły na zamiary, to kilka razy pobiegłem za daleko i wracać mi się nie chciało. A do autobusu czy po taksówkę w stroju nadającym się tylko do biegania trochę głupio. Także sporty walki zdecydowanie tak, bieganie zdecydowanie nie.
Na dzień dobry, pierwsze co mi przychodzi do głowy, to pomoc fachowców w kitlu. I to od razu tych, dla których ciężkie przypadki to chleb powszedni. Czyli psychiatrzy. To są kozacy, mają pigułki na wszystko. Chemia w dzisiejszych czasach czyni cuda. Ktoś mądry kiedyś powiedział, że nasze ciało taki kociołek z reakcjami chemicznymi i jak się doda trochę tego to się zablokuje tamto, uwalniając po drodze to i będzie cacy. Ale problem z tymi ich magicznymi pigułkami może być taki, że stresu co prawda nie będzie ale cały dzień będę spędzać na gapieniu się w horyzont ze śliną cieknącą po brodzie. Kiepska perspektywa. Ewentualnie mogliby dać mi trochę mniejszą dawkę, ale z zastrzeżeniem, że nie wolno mi prowadzić pojazdów mechanicznych ani spożywać alkoholu. Więc wolałbym jednak nie. Jeśli nie psychiatrzy to może coś lżejszego kalibru i wizyta u psychologa. Po bardzo krótkim zastanowieniu, stwierdzam że również odpada. Pójdę do takiego ziutka, zalegnę na leżance i opowiem o swoim dzieciństwie. Jak już przedstawię mu wszystkie aspekty gry w piłkę na szkolnym boisku, pokaże mi kartkę z kleksem i zapyta co widzę. Nawet nie będę musiał się wysilać. Co bym nie powiedział, czy drzewo czy mucha, ziutek tylko pokiwa ze zrozumieniem, zapisze coś w swoim notatniku mrucząc pod nosem, że właśnie tego się spodziewał. Cztery spotkania później zakomunikuje mi, że po wnikliwej analizie i konsultacji z naczelną radą psychologów powinienem pojechać na wakacje i odpocząć. Turbofajnie. Chodziłbym do niego przez pół roku, zadłużyłbym się po uszy, bo przecież z enefzetu za darmo to mógłbym jedynie ulotkę o działaniu witaminy C poczytać, a ten mnie na wakacje wyśle. Także pomoc medyczna raczej niekoniecznie. Skoro nie fachowcy to może domowe sposoby. Odkryłem, że na dobry sen całkiem nieźle działa tyskie. Ewentualnie warka. Albo lech. Kłopot z tego typu medykamentami jest taki, że w internecie roi się od setek różnego rodzaju testów. Coś typu kiedy umrzesz, czy jesteś w ciąży albo jak będziesz wyglądał za sto lat. Raz rozwiązałem test z serii sprawdź czy za dużo nie pijesz i wyszło mi, że jestem alkoholikiem. Rozwiązałem ten test jeszcze sto razy, za każdym razem wybierając inną konfigurację odpowiedzi i za każdym razem wychodziło, że albo jestem skończonym menelem albo kulturalną panią domu z problemem o którym jeszcze nie wiem, w nagrodę otrzymując linka do prywatnej poradni. A że poradniom serdecznie dziękuję i panią domu zostać nie chcę, na wszelki wypadek ograniczyłem tego typu przyjemności to absolutnego minimum. Ale przecież spokój ducha jest ważny, więc trzeba szukać dalej. We wczesnej młodości miałem koszulkę z brucem lee, więc poświęciłem się sportom walki. Stwierdzam z całą odpowiedzialnością, że działa. Nie ma to jak dać komuś po gębie bez konsekwencji prawnych. Szczerze. Mimo, że adrenalina jest spora to jednak w efekcie końcowym uspokaja człowieka. Jednak i tutaj dostrzegam malutki problem. Jestem w wieku między studiami a założeniem rodziny. Gdzieś tam w kolanie strzela, plecy czasem bolą, a na sparingach w chaotyczną wymianę ciosów będącą gwoździem programu, wdać się nie bardzo mogę, bo w mojej branży - jeśli nie chce sie straszyć dzieci - to o ładną buźkę trzeba dbać. Tak więc wszystko z wyczuciem i na hamulcu żeby sobie krzywdy nie zrobić. Próbowałem jeszcze biegać, żeby nadrobić braki kondycyjne spowodowane zamiłowaniem do tytoniu, ale jako że nie uznaję półśrodków i niekoniecznie mierzę siły na zamiary, to kilka razy pobiegłem za daleko i wracać mi się nie chciało. A do autobusu czy po taksówkę w stroju nadającym się tylko do biegania trochę głupio. Także sporty walki zdecydowanie tak, bieganie zdecydowanie nie.
Piszę ten post pod wpływem bardzo przykrej i nerwowej sytuacji jaka mnie dziś spotkała. Poszedłem do wpłatomatu, poczęstowałem go paroma tysiącami, maszyna chętnie pieniążki przyjęła, po czym odwdzięczyła mi się informacją o awarii. Oczywiście pieniążki zostały w środku a na koncie ich ni widu, ni słychu. Infolinia czynna od jutra od godziny ósmej. Jak zaczynałem pisać wpieklenie sięgało zenitu, teraz osiągnąłem spokój niedostępny nawet mnichom z Tybetu. Wygląda na to, że znalazłem swoje prywatne lekarstwo czego i wam życzę.